„Dostarczono nam […] zamiast wina czegoś, co tam na miejscu nazywa się medos” – pisał Priskos z Panium w swojej relacji z poselstwa do władcy Hunów, Attyli, w roku 448. Tak oto medos, czyli miód i miód pitny z terenów Słowiańszczyzny, po raz pierwszy pojawił się na kartach dzieł dziejopisów. A następnie zawojował Europę, przyczynił się do powstania jednej z najdłuższych rodzimych tradycji oraz do wolności i bogactwa lokalnego społeczeństwa.
Bartnictwo ma na terenach słowiańskich [1] wielowiekową historię. O tym, że jest z nimi wręcz nierozerwalnie związane, świadczą rozmaite chronografy. Polski historyk Joachim Lelewel wzmiankuje przykładowo, że na 444 lata przed erą chrześcijańską Herodot tak pisał o terenach Podola (pisownia oryginalna, z zachowaniem dawnych zasad ortografii): „Wedle powieści Thraków tak wielka ma być za Dunajem jilość pszczół, że trudno daléj postąpić. Wszakże mnie się to niepodobném do prawdy zdaje, ponieważ pszczoła znacznego zimna znieść niemoże; mniemam że raczéj z powodu zbytecznego zimna okolice bieguna północnego niesą zamieszkałe” (Lelewel, 1856, str. 1). Pomimo powątpiewań greckiego historyka Lelewel zauważa, że istotnie nie tylko na Podolu, ale także na bardziej odległych w kierunku północnym ziemiach pszczoły były nad wyraz często spotykane. Ludzie dość szybko dostrzegli korzyści płynące z obecności tych pożytecznych owadów i nauczyli się z nimi umiejętnie obchodzić. Było tak m.in. na Litwie i w Polsce, co potwierdzają zachowane kroniki.
„Wiadomo z tych dziejów że Piast ojciec króla Ziemowita, za czasu ostatniego Popiela, sprawując synowi postrzyżyny, uraczył słodkim swojich gości napojem […] téż kroniki upewniają, że Piast przez jezioro Gopło zwoził sobie na łodzi podebrany miód do swéj zagrody. Wiele jest w tym podaniu ubaśnienia, to atoli jest prawdą że pszczół i miodu we wzrastającéj za następców Ziemowita Polszcze, był dostatek” – zauważa dalej Lelewel (Lelewel, 1856, str. 4). Doniesienia o słowiańskim płynnym złocie potwierdził Gall Anonim, notując, że Polska to kraj, który „obfituje w […] miód” i „kraj, gdzie […] las miodopłynny”. Nic dziwnego, bo nadwiślańskie puszcze faktycznie były lesiste i kwietne, a dzięki temu dostarczały pszczołom wielu pożytków do produkcji miodu, wosku, pyłku, pierzgi i propolisu, z których ludzie skwapliwie korzystali.
Etnograficzna mapa Słowian. | Źródło: Wikipedia (PD).
Słowiańskie bartnictwo – od barci do uli
Miód i wosk pszczeli były jednymi z najcenniejszych słowiańskich produktów pochodzenia leśnego. We wczesnym średniowieczu podbierano je dzikim pszczołom. Istniała już jednak wtedy – i coraz prężniej się rozwijała – „profesjonalna” hodowla pszczół, zwana bartnictwem. Nazwa ta pochodzi od słowa „barć”, oznaczającego pierwotną formę ula wydrążonego w pniu drzewa. „Początkowo »dzianie barci«, czyli drążenie pni za pomocą przyrządu zwanego piesznią, znanego z wykopalisk na stanowiskach wczesnośredniowiecznych, odbywało się w drzewach rosnących w puszczy. Były to stare drzewa, o grubym pniu pozbawionym gałęzi, a barcie drążono na wysokości kilku metrów. Aby wspiąć się na taką wysokość, bartnik używał specjalnych przyrządów: prymitywnych drabin – tzw. ostrwi, czyli młodych pni z przyciętymi gałęziami, oraz tzw. leziw, czyli haków i zawieszanych na gałęzi deseczek do siedzenia” (Lis i Lis, 2009, str. 88). Podbieranie miodu i wosku pszczelego z leśnych pasiek, zwane łaźbieniem, odbywało się późnym latem i jesienią, zwykle między lipcem a wrześniem.
Opieka nad barcią była trudna i ryzykowna. Wiązała się z pracą na wysokości i narażeniem na użądlenie, a także z koniecznością zabezpieczenia pożytku pszczelego przed niedźwiedziami. Te komplikacje spowodowały, że z czasem zaczęto hodować pszczoły w ulach ustawianych na leśnych polanach oraz w pobliżu pól uprawnych, gdzie rzadziej zapuszczały się wygłodniałe niedźwiedzie i gdzie bartnicy szybciej mogli dotrzeć ze swoich osad. Hanna i Paweł Lis na łamach „Kuchni Słowian” stwierdzają ponadto, że stawianie uli blisko pól mogło być związane ze słusznym spostrzeżeniem, iż pszczoły zapylają różne rośliny, w tym gatunki uprawne, co przyczynia się do obfitości plonów.
Encyklopedia staropolska ilustrowana Zygmunta Glogera.
Pasieki przenoszone z lasów bliżej siedlisk ludzkich z wolna zmieniały swój wygląd i charakter. Najstarsze ule, typu kadłubowego, wywodziły się bezpośrednio z leśnych barci. Wydrążony kawałek pnia drzewa ustawiano pionowo i osłaniano od góry daszkiem, zwykle słomianym lub z deseczek. O ulach kadłubowych pisali już wczesnośredniowieczni kronikarze. Arabski geograf i encyklopedysta ibn Rosteh zanotował, że „Słowianie wschodni mają »rodzaj naczynia zrobionego z drzewa, którego używają jako gniazda dla swych pszczół i miodu i nazywają je ulszdź«. Tym samym na początku wieku X została utrwalona nazwa »uliszcze«, ul” (Lis i Lis, 2009, str. 90). Aby ułatwić sobie pracę przy pszczołach, dawni bartnicy zmienili z czasem konstrukcję ula na nowocześniejszą, typu leżakowego. Pasieki coraz chętniej stawiano też w ogródkach przyległych do podgrodowych folwarków, o czym świadczy znalezisko archeologiczne z Kalisza, datowane na XI w.: zwęglona deseczka z przylepionym plastrem węzy.
Bartnicy – ludzie wolni, szanowani i majętni
Pszczelarzy wśród naszych słowiańskich pradziadów przybywało, a w późniejszym średniowieczu bartnictwo stało się wręcz powszechne. Złożyły się na to dwie przyczyny. Po pierwsze, w tamtych czasach obrót monetą był niewielki, o wiele częściej płacono w naturze. Łatwiej żyło się więc temu, kto miał zboże, zwierzęta czy miód. Za zajmowaniem się akurat pszczołami przemawiała – poza pasją i miłością do przyrody, czego nie można przecież wykluczyć – dość prozaiczna rzecz: wiedziano, że miód lub wosk się nie psują, a więc jako środek płatniczy długo zachowują wysoką wartość. Być może właśnie to sprawiało, że pszczelarzami zostawali nie tylko chłopi, lecz także mieszczanie i drobna szlachta, upatrujący w pszczelich darach szansę na dodatkowy, wcale nie mały przychód.
Po drugie, pszczeli mistrzowie sprzed wieków cieszyli się wieloma przywilejami. Przede wszystkim byli ludźmi wolnymi [2] i wielce szanowanymi. Na mocy prawa bartnego (obelnego), które po raz pierwszy skodyfikowano na terenie Kurpiowszczyzny w 1559 r. [3], mieli oczywiście liczne obowiązki [4], ale wydawane przez kolejnych władców prerogatywy nadawały im też uprawnienia, jakimi absolutnie nie mogły się cieszyć inne grupy społeczne i zawodowe. Koronnym przykładem niech będzie tu zwolnienie z przymusowej, darmowej pańszczyzny. Istotny jest ponadto przywilej króla Zygmunta III Wazy z 1630 r., potwierdzający nadane w poprzednich stuleciach „dawne zwyczaje i wolności”, do których należały m.in. dzianie w drzewach (powiększanie pasieki, a więc także przyszłych zysków), swobodne polowanie na zwierzynę leśną, oranie i siane borowych łąk bez opłacania podatku, posiadanie łąki przy każdym borze, posiadanie czółna, swobodne posiadanie bud i domów w puszczy oraz jazów na rzekach i strugach czy darmowe korzystanie z drewna leśnego, również na cudzej ziemi (Kuciński, 2017, str. 75).
Stryczek dla złodziei miodu i barci
Warto wspomnieć, że prawo bartne wyjątkowo chroniło profesję bartnika i nakładało niezwykle restrykcyjne kary na tych, którzy nie poszanowali pszczelarza, jego pasieki i produktów pszczelich. Za zabicie bartnika, kradzież pszczół lub miodu winny był karany albo śmiercią przez powieszenie, albo grzywną (tzw. siedemnadziestą, uiszczaną w skórkach kunich lub srebrze, która w późniejszych wiekach została zamieniona na karę wyłącznie pieniężną, wynoszącą zależnie od przewinienia od 6 rubli do 2 kop groszy). Potwierdza to umoralniający wiersz, który Wiktor Czajewski, literat, dziennikarz i historyk, zawarł w drugim tomie dzieła „Na kurpiowskim szlaku. Powieść historyczna z XVII w.”, napisanego pod pseudonimem Antoni Chleboradzki (pisownia oryginalna):
Żadnej rzeczy bartnikom.
Hej! nie kradnij kurpiku. […]
Zawieszona u drzewa,
Niech nie nęci cię lina,
Bo się do niej do pszczoły
Stary bartnik wnet spina!
Zjadłbyś wstydu niemało,
Gdyby zdybał cię, bracie,
I do domu pewniakiem
Nie powróciłbyś w szacie.
A gdy ci się podoba
Ul z pszczołami u Jana,
To uciekaj co rychlej
Od tych pokus szatana.
Niedość, że cię przy wszystkich
Twych sąsiadach ośmieszą,
Ale jeszcze, po sądach,
Na drzewinie powieszą. […]
Tak, mój bracie, na kurpiach
Strzeż się jeno kradzieży.
Nic jednak zaskakującego w tym, że królewskie dekrety i prawa bartne roztaczały nad bartnikami tak dużą pieczę, dawały im tyle swobód i szacunku. Od najdawniejszych czasów miód i rozwinięta tradycja pszczelarska były dla Słowian, w tym Polaków, źródłem tyleż lokalnej dumy, co niezłych zarobków. Bardzo zatem dbano, by pasieki stale się rozrastały i umacniały. Sztukę pszczelarską – wraz z ulami lub drzewami bartnymi, oznaczonymi nacięciami identyfikującymi właściciela – przekazywano z ojca na syna. Co ciekawe, dawniej pszczelarzami nie mogły być kobiety, nie dziedziczyły one także pasiek (jako wdowy mogły je utrzymać w rodzinie tylko przez ponowne zamążpójście). Bartnictwo było zajęciem popłatnym i prestiżowym, ale nie każdy się w nim odnajdował. Kto przez kilka kolejnych lat zaniedbywał barcie, tracił do nich prawo. Ule przechodziły na kogoś innego, kto miał do pszczelarzenia prawdziwą smykałkę i potrafił tak zaopiekować się pożytecznymi owadami, by niosły jeszcze więcej miodu. Bo apetyt na pszczele skarby stale rósł.
Józef Łapczyński, „Wybieranie barci u Kurpiów”. | Źródło: Wikipedia (PD).
W okowach z powodu miodu
Od wczesnego średniowiecza miodem załatwiano lukratywne interesy, choć – jak to bywa z dobrami luksusowymi – kontakty handlowe przybierały czasem postać tych spod ciemnej gwiazdy. Przykładem na to, że miód niekiedy wpędzał Słowian w kłopoty biznesowe, była sytuacja z niemieckim cesarzem Henrykiem IV (1050–1106), który tak zalecił arcybiskupowi kolońskiemu: „Jeśli Słowianie nie dostarczą w określonym terminie miodu, należy ich tak długo trzymać w łańcuchach, dopóki powinności swej nie spełnią” (Lis i Lis, 2009, str. 91). Zachłanność na miód – chociaż nieraz miewała dla Słowian zgubne konsekwencje, o czym świadczy przywołany cytat – była uzasadniona. Kto miał dostatek miodu w spiżarniach, mógł się uważać za prawdziwego krezusa i szczęściarza. I nie ma w tym krztyny przesady.
Miód stanowił niezwykle cenne remedium na rozmaite schorzenia (rany, wrzody, przeziębienia etc.) i zarazem bogate źródło cukru (w tamtych czasach jedyne poza owocami). Już od wczesnego średniowiecza miód powszechnie dodawano do wypieków i wykwintnych dań oraz jedzono zamiast popularnych współcześnie słodyczy. Używano go zwłaszcza do wyrobu miodu pitnego. Ten słodki napój alkoholowy miał istotne znaczenie dla obyczajów i przetrwania unikatowej kultury Słowian, jak również dla umocnienia pozycji ekonomicznej regionów czy narodów. Zalety miodu pitnego szybko dostrzegli lokalni włodarze, z których polecenia bartnictwo stało się jedną z ważniejszych gałęzi ówczesnej gospodarki.
Słowiański miód eksportowano przykładowo do Skandynawii, gdzie był wyjątkowo lubiany i uważany za rarytas. W jednym z odcinków piątego sezonu popularnego w ostatnich latach serialu „Wikingowie” pojawia się scena, w której synowie Ragnara Lothbroka świętują zwycięstwo w wyjątkowo zaciętej bitwie właśnie miodem pitnym, co ciekawie obrazuje, jaki status mógł ten trunek mieć u północnych sąsiadów Słowian. Zresztą podobnym sentymentem darzyli miód i miód pitny sami Słowianie. I tak jak Skandynawowie raczyli się nimi głównie przy wyjątkowych okazjach – chociaż Słowiańszczyzna zdawała się krainą mlekiem i miodem płynącą, to na własne potrzeby z pszczelego skarbu korzystano z umiarem (co nie zawsze jednak dotyczyło dworów książęcych i królewskich). O wiele częściej miód sprzedawano lub… przechowywano jako walutę na czarną godzinę. A była to waluta nielicha. W ruskich źródłach pisanych można odnaleźć informację, że w piwnicach wielkiego księcia kijowskiego zgromadzono w 1146 r. bagatela 500 „berkowców”, czyli ok. 81 900 kg miodu! Co można było za to kupić? Na podstawie dostępnych źródeł historycznych trzeba przyznać, że całkiem sporo: prawie 1,5 tys. krów, blisko 4 tys. srebrnych łyżek, 177 koni wojennych albo ok. 500 zbrój dla giermków. Z takimi zapasami miodu bez wątpienia dało się spełnić marzenie o niewielkiej armii i podbojach nowych ziem albo o ogromnym, dochodowym gospodarstwie!
Jean-Pierre Norblin de La Gourdaine, „Bartnik podbierający miód”. | Źródło: Polona.
Nietrudno wywnioskować, że istniały liczne finansowe i społeczne powody, dla których słowiańskie bartnictwo tak znakomicie się rozwijało. Niestety do czasu. W XVII i XVIII w. – wskutek najazdów kozackich i tureckich, upadku Rzeczypospolitej, dewaluacji prawa, nadmiernej wycinki lasów pod osady i rozpoczęcia produkcji cukru trzcinowego, a następnie buraczanego – bartnictwo przestało być tak opłacalne jak wcześniej, zmarniało, a zdaniem Joachima Lelewela wręcz uległo zagładzie. Niemniej pszczelarze zachowali niezależność jako grupa społeczna i zadbali o to, by w mrokach dziejów nie zniknęły kształtowane przez wieki tradycje, fachowa wiedza i wybitne umiejętności Słowian w zakresie gospodarki pszczelej. Dzięki przekazywanej z pokolenia na pokolenie kulturze pszczelarskiej dziś możemy obserwować rozkwit jednego z najdawniejszych dziedzictw Słowiańszczyzny.
[1] Słowianie zamieszkują Europę od Półwyspu Jutlandzkiego na północnym zachodzie po Bałkany i dorzecze górnej Wołgi na południu i wschodzie, a także pas północnej Azji – od Uralu po Ocean Spokojny. Niniejszy artykuł omawia słowiańskie tradycje bartnictwa ze szczególnym uwzględnieniem terenów historycznie należących do Polski i najbliższych jej geograficznie.
[2] Joachim Lelewel na łamach „Pszczół i bartnictwa w Polszcze” informuje, że do ludzi wolnych byli zaliczani zamożni bartnicy. Można zaryzykować stwierdzenie, iż motywowało to ludzi do rozwijania nadrzewnych pasiek, doskonalenia się w bartniczym fachu i pomnażania zysków ze sprzedaży miodu, gdyż w ostateczności gwarantowało też upragnione wdrapanie się na wyższy szczebel drabiny społecznej.
[3] Pełna nazwa aktu spisanego w 1559 r. przez starostę ciechanowskiego i przasnyskiego Krzysztofa Niszczyckiego brzmi „Prawo bartne, bartnikom należące, którzy według niego sprawować się i sądzić mają, jako się niżej opisze”. Według Joachima Lelewela na dekrecie tym opierano się przy ustanawianiu praw bartnych w innych regionach Polski, np. na Kielecczyźnie.
[4] W zamian za możliwość dziania barci w królewskich lasach i inne udogodnienia prawo bartne nakładało na bartnika obowiązek złożenia królewskiemu staroście – co roku 29 września, w dniu św. Michała – czterech garnców miodu, stożka siana i 15 groszy kunowego. Joachim Lelewel podaje, że z biegiem lat polscy książęta uwalniali bartników od płacenia daniny miodowej, aczkolwiek nadal musieli oni uiszczać inne opłaty (np. za dzierżawę ziemi), już nie w naturze, lecz w pieniądzu. Co ciekawe, spotykając się rokrocznie we wrześniu, bartnicy załatwiali interesy, ale zarazem spędzali wspólnie czas na rozmowach i zabawach. Od początku utrzymywali ze sobą pozytywne relacje, co w pewnym sensie przetrwało do dziś – również obecnie polscy pszczelarze żyją w przyjacielskich stosunkach, chętnie spotykają się na corocznych zjazdach oraz dzielą najnowszą wiedzą naukową, osiągnięciami i pomysłami na usprawnienie gospodarki pasiecznej. Patrząc wstecz, można pokusić się o refleksję, że ukuty wieki temu zwyczaj dorocznych spotkań pszczelarzy jest jedną z najstarszych polskich tradycji „biznesowych”.
Bibliografia
- Boukraâ, L. (2014). Honey in Traditional and Modern Medicine. Boca Raton: CRC Press.
- Kuciński, A. (2017). Bartnictwo a uprzywilejowanie ludności w puszczach północnego Mazowsza (XIII–XVIII wiek). Studia Podlaskie, XXV, str. 65–80.
- Lelewel, J. (1856). Pszczoły i bartnictwo w Polszcze. Poznań: nakładem J. K. Żupańskiego.
- Lis, H. i Lis, P. (2009). Kuchnia Słowian. O żywności, potrawach i nie tylko… Kraków: Libron.
- Maciejowski, W.A. (1835). Historya prawodawstw słowiańskich: Zasady prawa karnego, cywilnego i postępowania sądowego ludów slowiańskich aż do wieku XVIII. Warszawa/Lipsk.
- Tracy, L. i DeVries, K. (2015). Wounds and Wound Repair in Medieval Culture. Leiden: Brill.